Przejdź do treści
  • 13 min read
Strona główna » Aktualności » Oświadczenie o starcie w wyborach parlamentarnych #tegosieniespodziewalem

Oświadczenie o starcie w wyborach parlamentarnych #tegosieniespodziewalem

Choć poniższe oświadczenie mam przygotowane od dawna, to nie planowałem go nigdzie publikować. Jednakże, po przeczytaniu licznych komentarzy moich sympatyków i antypatyków, którzy oczekują jasnej deklaracji, uznałem że jestem tych kilku słów wyjaśnienia wszystkim winien. Okazuje się, że nie tak łatwo jest wyjść po angielsku.

Zastrzeżenie! Poniższe oświadczenie jest przeznaczone tylko i wyłącznie dla osób zainteresowanych moją działalnością, czyli zarówno dla moich fanów, jak i hejterów. Niezainteresowani nie znajdą więc w nim niczego interesującego. Będzie ono długie – po to  by zniechęcić przypadkowych, niezainteresowanych tematem czytelników oraz dziennikarzy chcących wyrwać z mojego oświadczenia jakiś krzykliwy clickbait do wierszówki. Z góry ostrzegam, że materiału prasowego z tego nie będzie. Nie warto też przewijać do ostatniego akapitu – tl;dr nie będzie, a clou sprawy ukryłem między wierszami 😛

W sferze publicznej działam już od 18 lat. Najpierw jako założyciel sekcji młodzieżowej Unii Polityki Realnej w Puławach, uczestnicząc w roli rozlepiacza plakatów i zbieracza podpisów w wielu kampaniach wyborczych, które z góry były skazane na porażkę. Gdy tylko skończyłem 18 lat od razu zapisałem się do lubelskiego UPR-u – moją deklarację osobiście przyjmowali pastor Paweł Chojecki oraz Marian Kowalski 😀

Później były studia, na których uznałem że idea wolnościowa bardziej potrzebuje mozolnej pracy u podstaw aniźli jeszcze mniej produktywnej pracy politycznej. Był więc Klub Austriackiej Szkoły Ekonomii, a później Stowarzyszenie KoLiber, które w przeciwieństwie do UPR-u było prawdziwym poligonem politycznym.

W 2015 roku, tuż po moim ślubie, trafiła mi się szansa, której osobiście nigdy nie oczekiwałem, ale na którą nasze środowisko konserwatywno-liberalne i libertariańskie czekało co najmniej od 1993 r. Pomimo rozwijającej się od lat kariery zawodowej w IT postanowiłem z tej szansy skorzystać. Z dnia na dzień rzuciłem pracę (za co jeszcze raz przepraszam moich przełożonych i kolegów), wydałem wszystkie oszczędności ze ślubnych prezentów i ruszyłem w przedwyborczy, a później wyborczy wir, którego celem był Sejm RP. Za tę szansę dziękuję Pawłowi Kukizowi – pomimo że nasze drogi polityczne bardzo mocno się rozjechały, to jestem mu wdzięczny, że wprowadził do zawodowej polityki takiego „fantastę” jak ja. Bo rzeczywiście – być może jestem pierwszą i ostatnią na świecie efemerydą – zadeklarowanym anarchokapitalistą-parlamentarzystą.

Zawodowej polityce poświęciłem 8 lat swojego życia – życia zawodowego, życia małżeńskiego i przede wszystkim życia ojcowskiego. Całe szczęście moja żona, choć za polityka nie wychodziła, to zawsze mnie w moich wyborach politycznych i mojej działalności politycznej bardzo wspierała. Jestem pewien, że moi synowie też wybaczą mi te pierwsze lata ich życia, w których widywali mnie tylko w niektóre weekendy. Tym niemniej – uważam, że było warto. Było warto, ponieważ przez cały ten czas mogłem się cieszyć tym, co w polityce cenię sobie najbardziej – NIEZALEŻNOŚCIĄ.

Przez dwie kadencje nie musiałem być partyjnym wyrobnikiem od ślepego wciskania przycisków i od ściskania rąk wyborcom na dożynkach. Nie zrozumcie mnie źle – na dożynki chętnie jeździłem, ale bez garnituru, incognito, prywatnie, by spędzić czas z rodziną :). W polityce mogłem zaś robić co tylko chciałem. Mogłem głosować, jak uważałem za słuszne. Mogłem bez ograniczeń z mównicy sejmowej i w mediach, do których miałem dostęp prezentować postulaty, w które szczerze wierzę. Co więcej, mogłem głosić idee, które w przyzwyczajonym do etatyzmu społeczeństwie nie cieszyły się za dużą popularnością. Mogłem też w ramach rozluźnienia pozwolić sobie na trochę niezrozumiałej ironii, hermetycznego humoru oraz konfundującego trollingu. Nie będąc liderem nie musiałem też miotać prostolinijnymi, populistycznymi sloganami.

Mogłem to robić, bo byłem trochę posłem na gapę, gdyż to nie ja odpowiadałem za gros elektoratu projektów politycznych, na których jechałem. Elektoratu niezbędnego do przekroczenia progu wyborczego.

Dlaczego tak to wyglądało? W Kukiz `15 za całość elektoratu odpowiadał lider, natomiast w Klubie była wolna amerykanka. Do Klubu należeli zadeklarowani socjaliści, narodowcy, liberałowie, konserwatyści, ludowcy, chadecy, libertarianie, a nawet i bezideowcy. Chyba nie było tylko żadnego socjaldemokraty. Każdy mógł mówić i głosować prawie zawsze tak jak chciał. Raz wyszedłem na mównicę, by przez niespełna 10 minut orać obniżenie wieku emerytalnego, tylko po to, by po mnie na mównicę wszedł kolega z Klubu, który zdążył tylko powiedzieć, że on jest akurat całym sercem ZA projektem PiSu. Lider Klubu powiedział nawet o jednym z posłów, że „niech idzie do tego PiSu, to zobaczy na własnej skórze, że tutaj to miał zakład pracy chronionej”.

W kolejnej kadencji moja niezależność była jeszcze większa. Mogłem nie tylko głosować jak chciałem, i mówić co chciałem, ale także, jako przewodniczący Koła miałem znaczący wpływ na kierunek polityczny projektu, który budowałem.

No i taka beztroska sielanka się skończyła. Rok 2022 przyniósł czarną serię wydarzeń odbierających mi moją niezależność. Na początku roku po stanie konta dowiedziałem się o związanych ze mną decyzjach Prezydium Sejmu. Marszałek Elżbieta Witek, podjęła te decyzje wbrew regulaminowi Sejmu, który nakazuje każdą decyzję skonsultować z Konwentem Seniorów, do którego należałem. Widocznie nie miała cywilnej odwagi, by poinformować mnie o tym osobiście. W wyniku licznych decyzji moje gospodarstwo domowe zostało pozbawione około 70 tys. zł wpływów, do czego pretekstem był brak maseczki na sali plenarnej. Działo się to w czasie, w którym sama Marszałek Witek nie nosiła maseczki na żadnym Konwencie Seniorów, w którym brałem udział, na którym siedziała ze mną przy jednym stole. Gdy później próbowałem złożyć odwołanie, to tłumaczyła mi jeszcze tonem nauczycielki wobec niesfornego przedszkolaka, że to dla mojego dobra, bo dzięki temu nauczę się przestrzegania zasad, posłuszeństwa i szacunku. Mogłem oczywiście wzorem innych posłów przynieść zwolnienie od lekarza. Znam nawet takich, którzy posługiwali się zwolnieniem z noszenia maseczki wystawionym przez ginekologa. Widocznie dla Pani Marszałek wyrazem posłuszeństwa i przestrzegania zasad było przyniesienie lewych zwolnień, które według Pani Marszałek upoważniały do uniknięcia tak ogromnej kary finansowej. Te absurdalne zwolnienia to był dopiero brak szacunku do całej instytucji Sejmu RP.

W całej tej sprawie nie chodziło o pieniądze, a o niezależność. Do pieniędzy nigdy za bardzo się nie przywiązywałem. Poza tym były i pozytywy takiego nagłego uszczuplenia budżetu domowego. Przyspieszyło to decyzję mojej żony o większym zaangażowaniu zawodowym, dzięki czemu ja z konieczności mogłem spędzić wreszcie więcej czasu z moimi synami. 

Ta sytuacja pozwoliła mi zdać sobie sprawę, że żyjemy w bantustanie, w którym Marszałek Sejmu może walczyć ze swoimi politycznymi oponentami czyniąc zamach na gwarantowaną przez Konstytucję niezależność parlamentarzysty i biorąc jego rodzinę głodem na zakładnika. Doszedłem wówczas do wniosku, że by zachować niezależność w polityce, trzeba być od polityki całkowicie niezależnym zarówno zawodowo, jak i finansowo. 

Podjąłem wówczas decyzję, że jeśli zostanę w przyszłej kadencji posłem, to wrócę do zawodu w branży IT, zostając posłem niezawodowym. Zdawałem sobie sprawę, że nawet gdyby odeszło mi wiele obowiązków z tytułu funkcji, z których bym pewnie zrezygnował: przewodniczącego Koła i członka Konwentu Seniorów, członka Rady Liderów czy z prowadzenia licznych zespołów parlamentarnych, to i tak przy obecnym tempie prac legislacyjnych trudno byłoby pogodzić działalność zawodową w branży IT z nieodpłatnym udziałem w posiedzeniach Sejmu.

Dylemat trudności pogodzenia pracy zawodowej i nieodpłatnej funkcji posła niezawodowego pomogły mi rozwiązać dwa kolejne czarne wydarzenia. Pierwszym była rozmowa ze Sławomirem Mentzenem, który po niespełna roku nieobecności w życiu politycznym Konfederacji oznajmił mi, że teraz to on będzie decydował o wszystkim w tej części sceny politycznej i przedstawił mi propozycję nie do odrzucenia. Miałem zrezygnować z obiecanego i zagwarantowanego uchwałą Rady Liderów (której się wcześniej nie sprzeciwiał) miejsca na liście w moim, lubelskim okręgu wyborczym, w którym jako poseł aktywnie działałem i startowałem od ponad 6 lat. W zamian za to miałem wystartować z pierwszego miejsca w Warszawie. Z politycznego punktu widzenia była to naprawdę bardzo dobra oferta, gdyż przy 5,5% Warszawa wchodziła, a Lublin nie. Dla mnie jednak miejsce startu było sprawą osobistą.

Wprawdzie praca w Sejmie wymuszała na mnie znaczące przeniesienie aktywności życiowej z Puław do Warszawy, ale to Puławy i Lubelszczyzna były, są i będą moim miejscem życia. Tutaj się urodziłem, tutaj się wychowałem, tutaj chcę wychowywać swoje dzieci, tutaj chcę posadzić drzewo, wybudować dom, kupić grilla i przejść kiedyś na emeryturę. Tutaj mam rodzinę i przyjaciół, no i przede wszystkim tutaj mam swoich prawdziwych wyborców, których znam osobiście, którzy głosowali na mnie niezależnie z jakiej listy startowałem i których bym nie chciał zostawić.

Propozycja startu w Warszawie zamiast w Lublinie to była jednak zaledwie część oferty – część nazwana przez Sławka marchewką. Kijem była groźba, że jeśli nie przyjmę jego propozycji to on sprawi, że zniknę z polityki. To zdecydowało, że bez najmniejszego wahania odmówiłem. Choćby po to, żeby się przekonać, czy nie rzuca gróźb na wiatr. I wiecie co… W ogóle tego nie żałuję. Nie mam mu tego też za złe, a nawet można powiedzieć, że jestem mu trochę wdzięczny, że pomógł mi rozwiązać mój dylemat łączenia pracy zawodowej z zawodową polityką. Tym niemniej nie planowałem poddawać się bez walki.

Trzecim wydarzeniem, które wiązało się w dużym stopniu z niezależnością mojego wizerunku były wypowiedzi Janusza Korwin-Mikkego zbieżne z linią propagandową Kremla tuż po wybuchu wojny na Ukrainie. To nie jest tak, że te wypowiedzi miały jakieś wielkie polityczne znaczenie. O ile znam JKM to nie jest on żadnym opłacanym przez Rosję agentem wpływu. Po prostu lata temu chcąc schylić się po kolejną, kontrowersyjną niszę polityczną obrał sobie za taktykę niestosowanie antyrosyjskiej retoryki. Po wybuchu wojny i rozlaniu się na Polskę wojny informacyjnej, nie tylko nie zrewidował swojego podejścia, ale postanowił je podkręcić w nadziei na łatwy do osiągnięcia rezonans. Taka narracja dużych efektów nie dała, bo po obrazach z Buczy mało kto myślący dał się do niej przekonać. Tym niemniej, będąc w partii, której prezes wygaduje takie rzeczy, poniekąd bym autoryzował te wypowiedzi swoim nazwiskiem. Ze względów wizerunkowych nie mogłem tego czynić, więc razem z Arturem i Dobromirem opuściliśmy partię JKM-a. Oczywiście JKM miał na swoim koncie liczne inne wypowiedzi, z którymi się mocno nie zgadzaliśmy, ale te o Rosji wpisywały się w trwającą wojnę informacyjną i były swoistym przelaniem czary goryczy. 

Nasze odejście z Partii KORWiN ułatwiło Sławkowi realizację jego groźby. I rzeczywiście – uchwała gwarantująca miejsca posłom w ich okręgach została odwołana, a ja, w przeciwieństwie do Dobromira i Artura, już żadnej autoryzowanej przez Sławka propozycji nigdy nie dostałem. Znacznie uprościło mi to plany, gdyż już nigdy nad żadną propozycją nie musiałem się zastanawiać 😀 

Ogromnym pozytywem całej sytuacji jest dla mnie powołanie partii Wolnościowcy. Jest to dla mnie ogromny, polityczny rozwój. Jak zaczynałem przygodę z polityką w UPR to byłem w partii, która nie miała szans na reprezentację parlamentarną, ale przynajmniej w 75% odpowiadała moim poglądom. Dzisiaj jestem w partii, która aż w 95% odpowiada moim poglądom i która ma jakieś szanse na reprezentację parlamentarną – jak nie w tych wyborach, to może chociaż w następnych. Nie jest więc źle 🙂

Moja decyzja, którą moi najbliżsi współpracownicy znają od dawna jest więc jasna. W najbliższych wyborach nie będę startował do Sejmu. Przez pewien czas muszę popracować nad swoją niezależnością polityczną poprzez zwiększenie niezależności zawodowej, finansowej i rodzinnej. Poza tym żeby móc dobrze służyć w sektorze publicznym, nie można utracić kontaktu z sektorem prywatnym. Wracam więc ze swoją aktywnością zawodową do sektora prywatnego. 

Co dokładnie będę robił? Bardzo brakuje mi pracy wymagającej bardziej analitycznego myślenia i częstszego klikania w kąkuter. Planuję więc zwiększyć swoją działalność w IT z powrotem do poziomu pełnoetatowego. Moim zawodowym marzeniem jest praca w roli analityka systemowo-biznesowego bądź architekta IT w odpowiednio dużej organizacji z rozwiniętą kulturą i architekturą korporacyjną oraz dobrymi praktykami w zarządzaniu usługami IT. W tym świecie może być trudno znaleźć firmę, której polityka zgodności nie wyklucza współpracy z byłymi zawodowymi politykami. Dla mnie jednak nie ma rzeczy niemożliwych.

Dlaczego tak długo zwlekałem z publikacją tego oświadczenia? Choć mi osobiście było już wszystko jedno i nikt mnie o to czekanie specjalnie nie prosił to sam nie chciałem, by moja przedwczesna, jasna deklaracja mogła w jakikolwiek sposób przeszkodzić w działalności politycznej moich partyjnych kolegów.

Co dalej więc z Wolnościowcami? Ja z polityką nie kończę i z partii nie rezygnuję. Będę się dalej angażował na tyle na ile mi działalność zawodowa pozwoli i wierzę, że dalej Wolnościowcy będą się rozwijali, będąc jedynym aktywnym ugrupowaniem położonym w trzeciej, żółto-fioletowej ćwiartce kompasu politycznego.

Korzystając z uwagi chciałbym wszystkim podziękować. Wszystkim. Naprawdę. W zawodowej polityce nie pozostawiam za sobą nikogo, do kogo miałbym jakiś osobisty żal – bez względu oczywiście na liczne różnice polityczne.

Wszystkich z nazwiska wymienić nie dam rady, więc zacznę od ogółu. 

Dziękuję wszystkim 15 058 wyborcom z 2015 roku i 24 406 wyborcom z 2019 r. Nie będziecie mogli oddać na mnie głosu w 2023 r., ale widocznie nie był mi pisany ponowny start we własnym okręgu. 

Dziękuję sympatykom za ciągłe wsparcie, które nie raz motywowało mnie do działania. Dziękuję też sceptykom, którzy nie przyjmowali bezkrytycznie tego, co mówię i robię i którzy mnie za to punktowali, dzięki czemu ciągle musiałem uważać na to, co mówię i robię.

Dziękuję wszystkim politykom, których spotkałem na swojej drodze, bo choć z wieloma z was dzieli mnie przepaść w poglądach politycznych, to wielu z was prywatnie, wbrew ogólnej narracji wojny plemiennej i wzajemnego zohydzania polityków, to całkiem w porządku ludzie. Szczególnie dziękuję członkom Prezydium Sejmu, z którymi spędziłem niezliczone Konwenty Seniorów i którzy nauczyli mnie, że polityka to nie rurki z kremem i że wszystkie chwyty są dozwolone.

Dziękuję też dziennikarzom i wydawcom, z którymi współpracowałem i przy okazji przepraszam tych, których przez ostatnie miesiące zwodziłem, odmawiając licznych komentarzy, wywiadów czy programów. Liczę, że pomimo tylu odmów będziecie o mnie pamiętać w tematach bardziej specjalistycznych dotyczących cyfryzacji czy branży IT i telco.

Dziękuję też moim dwóm kolegom z Koła Wolnościowcy: Arturowi i Dobromirowi, których po prostu nie da się nie lubić. Poza tym obaj w trudnej sytuacji politycznej pokazali, że nie są politycznymi bezkręgowcami i potrafią się unieść honorem i sprzeciwić jawnemu pogwałceniu umów. Dziś sytuacja jest już inna, więc trzymam za nich kciuki niezależnie od podjętych przez nich decyzji politycznych.

Dziękuję tym, z którymi współpracuję przez pełne 8 lat, i bez których mojej działalności politycznej w takim kształcie i wymiarze by nie było. Tym, którzy przez 8 lat, niestrudzenie, wiernie ze mną działali.

Dziękuję Markowi Kułakowskiemu, bez którego aroganckiej bezpośredniości podszytej bezczelną merytorycznością nie byłoby mnie w Sejmie (nie wróciłbym na propozycję listy gdyby nie jego, pełen pretensji telefon do Pawła Kukiza). Bez jego strategii i planów politycznych i ogromnej woli i determinacji ich realizacji nie byłoby Konfederacji i tym samym też mojej drugiej kadencji. To właśnie jego merytoryczne, rozsądne i realne do wprowadzenia koncepcje na reformy systemu finansów publicznych motywowały mnie do politycznego działania i dawały nadzieję, że uda się wprowadzić choć trochę więcej wolności tu i teraz.

Dziękuję Małgorzacie Tylus, która jest najlepszym dowodem na to, że otwarte konkursy na pracowników są najlepsze. W 2015 roku zamiast zatrudnić, jakiegoś współpracownika ze swojego konserwatywno-liberalnego środowiska politycznego, zdecydowałem się na otwarty konkurs, który bezkonkurencyjnie wygrała Gosia. Gosia wprawdzie startowała ze mną na liście, ale poznałem ją dopiero podczas kampanii wyborczej. Gosia okazała się osobą o ogromnym, skrywanym potencjale. Zaczynała od wykorzystania swojego doświadczenia w pracy biurowo-administracyjnej, a obecnie jest bardzo wszechstronnym, wysoce wykwalifikowanym dyrektorem. Zajmuje się naprawdę wszystkim: zarządzaniem zespołami roboczymi, zarządzaniem projektami, marketingiem politycznym, mediami społecznościowymi, obsługą zgłoszeń interesantów, księgowością, administracją, obsługą prawną podmiotów i przede wszystkim obsługą prawną interwencji poselskich. Czy wiecie, że to ona, w samej tylko IX kadencji odpisała na ponad 4600 zgłoszeń mailowych od obywateli, w wyniku których samodzielnie udzieliła 2000 porad, obsłużyła 460 interwencji poselskich, przygotowała i sprawdziła 940 interpelacji i zapytań poselskich oraz pomogła mi zorganizować 33 posiedzenia zespołów parlamentarnych? Odebranych telefonów nawet nie zliczę. Bez kozery powiem, że to najbardziej wykwalifikowany i pracowity dyrektor biura poselskiego w historii polskiego parlamentaryzmu.

Więcej sprawozdania: Podsumowanie aktywności Biura Poselskiego za 45 miesięcy.

Na koniec miałem przygotowaną podsumowującą całe oświadczenie puentę, będącą cytatem z jakiejś starej piosenki. Puenty i cytatu jednak nie będzie, bo by za bardzo spoilerowały całe oświadczenie.